Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Assassin's Creed: Valhalla - Wikiński, przyczajony tasiemiec

Ewelina Stój | 09-11-2020 13:01 |

Recenzja Assassin's Creed: Valhalla - Wikiński, przyczajony tasiemiecChyba nikt nie spodziewał się, że nowe Assassin's Creed będzie jakimś "monsunem świeżości". Choć tak, oczywiście, Ubisoft przemycił do Valhalli całkiem sporo nowości, ale można by je nazwać raczej poprawkami kosmetycznymi, niż faktycznie znacząco zmieniającymi rozgrywkę. Czy to źle? Zależy. Jedna z moich znajomych, wiernych fanek serii powiedziała wręcz, że nową odsłonę kupi, bo "lubi te piosenki, które zna". Jestem w stanie zrozumieć takie stanowisko. Rozumiem jednak także graczy stojących po drugiej stronie barykady, którzy są już po prostu znudzeni odgrzewanymi kotletami, w stylu kolejnej, ale niemal takiej samej FIFY. Złość w takich przypadkach jest tym większa, że gracz czuje się corocznie dojony z pieniędzy w niezbyt etyczny sposób. Poza tym większość producentów nie tylko podrzuca kolejną edycję tego samego, ale nawet z tymi samymi błędami i bugami. Część powyższego opisu da się zastosować także i w przypadku Valhalli. Czy oznacza to jednak, że jest to gra niewarta... gry?

Autor: Ewelina Stój

Assassin's Creed to jedno z uniwersów studia Ubisoft, zapoczątkowane w 2007 roku produkcją, która była w dużej mierze skradanką. Wraz z pojawianiem się kolejnych odsłon, gry robiły się powoli coraz bardziej sandboksowe, coraz mocniej "akcyjniakowe", gubiąc po drodze swojego oryginalnego ducha. Na domiar złego (choć zależy dla kogo), dwie ostatnie odsłony, a więc Origins oraz Odyssey były niemal identyczne, a materiały reklamujące Valhallę sugerowały, że będziemy mieć do czynienia z kolejnym tzw. reskinem. Ubi od czasów Odyssey nie kryło się z wzorowaniem się na hitach takich jak Wiedźmin 3 czy generalnie z otwarciem się na bardziej erpegowe podejście, co ostatecznie sprawiło, że ostatnie Asasyny straciły sporą część publiczności lubującej się w tych bardziej klasycznych odsłonach. Ale wspomniane zmiany przyniosły serii także zupełnie nowych graczy, toteż erpegowe podejście uznano ostatecznie za sukces. Pytanie tylko, na jak długo wystarczy ta formuła, aż się wyczerpie? A może wyczerpała się właśnie teraz wraz z debiutującą Valhallą?

Chyba nikt nie spodziewał się, że nowe Assassin's Creed zaskoczy nas czymś zupełnie nowym. Dominująca część gameplay'u w Valhalli to bez zaskoczenia znane nam już rozwiązania z Origins czy Odyssey. W moim przypadku, jako gracza lubiącego oba wspomniane tytuły, do Valhalli zachęciły jednak nie tyle znajome mechaniki, co zapowiadająca się na znacznie mroczniejszą fabuła.

Recenzja Assassin's Creed: Valhalla - Wikiński, przyczajony tasiemiec [nc1]

Części graczy wystarczyło zobaczyć materiały reklamujące Valhallę, by powiedzieli: "Dość, ile można grać w to samo?!". Mnie nie zrażono aż tak szybko. Do nowej odsłony zachęciła mnie bowiem wikińska, rzekomo mroczniejsza tematyka, mimo iż faktycznie na samą na myśl o ponownej konieczności grindowania i o mapie zawalonej milionem znaczników zaczynałam dostawać konwulsji. Dlatego już na samym początku spieszę z radosną nowiną: twórcy posłuchali zażaleń graczy i w Valhalli nie mamy do czynienia ani z jednym, ani z drugim. Choć ostatecznie jest to naturalnie reskin dwóch ostatnich odsłon, a i nowości nie ma tu przesadnie wiele, to deweloperzy pozbyli się jednak wielu irytujących elementów takich jak "milion" zadań pobocznych, czy kolejny "milion" broni czy zbroi. W Valhalli możemy zasadniczo skończyć grę z tą samą bronią, z którą zaczęliśmy zabawę. Takich usprawnień, a więc pozbycia się zbędnych elementów z gry jest całkiem sporo, i ostatecznie daje się przy tym odczuć, że Valhalla jest na powrót nieco mniej erpegowa. Czy wszystkim się to spodoba - nie wiem, niemniej według mnie takie "odchudzanie" to dobry kierunek.

Recenzja Assassin's Creed: Valhalla - Wikiński, przyczajony tasiemiec [nc1]
Gęsto od znaczników, ale nie tak jak w Origins czy Odyssey.

Recenzja Assassin's Creed: Valhalla - Wikiński, przyczajony tasiemiec [nc1]
Gdy wyruszymy już do Anglii, a każdej chwili możemy wrócić do rodzinnej Norwegii.

Kolejną dobrą wiadomością jest to, że w Valhalli powrócił większy nacisk na elementy skradankowe, co docenią fani pierwszych odsłon serii. Eksploracja jest też jakby bardziej zagęszczona - mapy światów (Norwegia, Anglia i inne terytoria, których ze względów spoilerowych nie zdradzę) wydają się mniejsze niż w Odyssey, a nawet jeśli są zbliżone wielkością, to rozlokowanie zadań głównych czy innych tzw. "wydarzeń w grze" jest bardziej upakowane. Jest też mniej niż w "Odysei" akwenów wodnych, co moim zdaniem także wypada na plus, bo nie rozwleka gry niepotrzebnie w nieskończoność. Przemieszczanie się z miejsca na miejsce jest mniej żmudne, mniej męczące, choć przyznam, że pierwsze kilka godzin spędzonych na mapie Norwegii to kompletna katorga, w której powyższe słowa nie mają potwierdzenia. Otóż zanim trafimy do Anglii, będziemy musieli męczyć się z tragicznie nijaką, nieatrakcyjną mapą, która niemal zupełnie zniechęciła mnie do dalszej zabawy! Nic dziwnego, że testerzy wersji beta przed trzema miesiącami otrzymali dostęp do fabuły już po zdobyciu pierwszego sojusznika w Anglii. Twórcy mieli chyba sami świadomość, że gra zaczyna pokazywać "pazur" dopiero (uwaga) po kilkunastu dobrych godzinach. 

Recenzja Assassin's Creed: Valhalla - Wikiński, przyczajony tasiemiec [nc1]
Skradanie się, atakowanie znienacka czy neutralizowanie z dystansu daje satysfakcję.

Recenzja Assassin's Creed: Valhalla - Wikiński, przyczajony tasiemiec [nc1]
Taka jest właśnie asasynowa Norwegia - biała w dzień, ewentualnie niebieska w nocy. Niekoniecznie urokliwa, nudna i ratują ją tylko zorze polarne. Trochę.

Recenzję zaczęłam jednak, zdaje się, z grubej rury, nie wprowadziwszy Was w założenia fabularne, myśląc że przecież każdy z Czytelników jakieś pojęcie o Asasynach, a nawet o samej Valhalli już ma. Pozwólcie więc, że się zrehabilituję. Mianowicie w dwunastej już odsłonie serii AC, klasycznie dzięki wykorzystaniu animusa, przenosimy się do IX-wiecznej Europy i wcielamy w postać Eivora - przywódcy klanu wikingów, który zostanie zmuszony do poszukiwania nowego domu w Anglii, na terenie której toczą się krwawe walki o władzę. Naszym głównym zadaniem będzie więc pozyskiwanie kolejnych sojuszników, czy też przejmowanie angielskich królestw po wikińsku, a więc siłą. Więcej moich osobistych odczuć względem fabuły opiszę dokładniej już na następnej stronie, jednak teraz muszę wspomnieć o czymś zupełnie innym, co sprawiło, że dopiero po około 15 godzinach gameplay'u gra pochłonęła mnie na dobre. Miało to związek z pojawieniem się zupełnie nowego, dużo ciekawszego wątku fabularnego, którego także nie mogę zdradzić, aby nie zepsuć zabawy, jednak mogę tylko podpowiedzieć, że podobne "cuda" widzieliśmy wyłącznie w DLC o Atlantydzie w odsłonie AC: Odyssey. 

Recenzja Assassin's Creed: Valhalla - Wikiński, przyczajony tasiemiec [nc1]
Mr. Eivor.

Recenzja Assassin's Creed: Valhalla - Wikiński, przyczajony tasiemiec [nc1]
Ms. Eivor.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Liczba komentarzy: 57

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.