Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Star Wars Outlaws - Prawdziwych przemytników poznaje się po tym, jak kończą... A tutaj byłoby sporo do poprawy

Szymon Góraj | 26-08-2024 14:00 |

Recenzja Star Wars Outlaws - Fabularne tło

Recenzja Star Wars Outlaws - Prawdziwych przemytników poznaje się po tym, jak kończą... A tutaj byłoby sporo do poprawy [nc1]

Pamiętam przez mgłę moment, gdy dotarły do mnie pierwsze szczegóły związane z Outlaws. Przede wszystkim dość pozytywnie przyjąłem informację o czasie akcji. W końcu okres przypadający na pogranicze Imperium kontratakuje i Powrotu Jedi nie był przez Disney jakoś specjalnie wyeksponowany - a przynajmniej na pierwszym planie. Miło, że pojawił się wreszcie koncept nieprzyspawany do dekad po Wojnie Klonów, gdy Rebelia jeszcze się nie narodziła (lub dopiero nieśmiało raczkowała, nie stanowiąc zagrożenia), bo po tylu scenariuszach w grach czy filmach i serialach można było mieć tego przesyt. Nie wplątywano też żadnych intryg związanych z szeroko pojmowaną Mocą, stawiając twardo na półświatek. I to także ma sens - wszak po raz pierwszy od dłuższego czasu panująca potęga w galaktyce została zraniona i teraz traktuje już wroga poważnie. Oznacza to, że przestępcy wyczuwają świetną okazję, by wyjść ze swoich stref komfortu i korzystając z wojennej zawieruchy powiększyć swoje majątki.

Recenzja Star Wars Outlaws - Prawdziwych przemytników poznaje się po tym, jak kończą... A tutaj byłoby sporo do poprawy [nc1]

Taki właśnie stan rzeczy zostaje nam na dzień dobry przedstawiony. Czołowe kartele łączą się w mniej bądź bardziej trwałe sojusze, toczą wojny podjazdowe, próbując od czasu do czasu zachować jako taki porządek spraw. To ostatnie udaje im się najmniej, jako że każda z owych grup naturalnie pragnie uszczknąć jak najwięcej dla siebie, by wysunąć się na prowadzenie na tle konkurencji. Podczas gdy w "mainstreamie" Imperialni ścigają po układach poobijanych, acz nadal groźnych rebeliantów, w podziemnej sferze również wrze jak rzadko kiedy. Poznajemy Kay Wess, podrzędną złodziejkę z miasta-kasyna Canto Bight, oraz Nix, drobnego zwierzęcego kompana. Dziewczyna miota się, zapożycza gdzie to tylko możliwe i ogólnie rzecz biorąc przechodzi od kłopotów do kłopotów. Punktem granicznym jest desperacka próba wykaraskania się z pewnej podbramkowej sytuacji poprzez wykonanie karkołomnej misji "ostatniej szansy" - obrabowania okazałego skarbca. Gdy i to zawodzi, Kay udaje się w ostatniej chwili wyrwać z łap Sliro, okrutnego przywódcy syndykatu (oraz jednocześnie naszego długofalowego antagonisty) i zbiec porywając jego statek. Ale jego cena znacznie przewyższa wartość, bowiem teraz za głowę młodej przemytniczki wyznaczono słoną nagrodę. W ten sposób kończy się nam pierwsza część prologu. Twórcy rozluźniają nieznacznie więzy narracyjne, wysyłając na nową planetę. Tam dochodzi do typowego obniżenia napięcia i wprowadzenia w dalsze mechaniki gry.

Recenzja Star Wars Outlaws - Prawdziwych przemytników poznaje się po tym, jak kończą... A tutaj byłoby sporo do poprawy [nc1]

I przyznam, że w pierwszym odruchu byłem mile zaskoczony podejściem świata do naszej bohaterki. Z racji tego, że mamy do czynienia z dosyć lekko traktującą sobie przywiązywanie wagi do zobowiązań personą, w punkcie wyjścia nikt nie wita nas chlebem i solą. Więcej - koledzy po fachu czy ewentualni pracodawcy traktują nas z pobłażliwością, czasem nawet z lekką pogardą i nierzadko trzeba się nielicho nagimnastykować, by ogarnąć porządne zadanie. I wszystko byłoby piękne, gdyby dość szybko nie doszło do totalnej zmiany nastawienia. Wystarczy że przebijemy się przez nieomal tutorialowe misje, a znienacka zaczynamy opływać w coraz to intratniejsze zlecenia, zaś kolejne organizacje traktują nas jak poważnego gracza. To potrafi wybić z immersji i prawdę mówiąc, stanowi pierwszą znaczącą rysę pod kątem fabularnym.

Recenzja Star Wars Outlaws - Prawdziwych przemytników poznaje się po tym, jak kończą... A tutaj byłoby sporo do poprawy [nc1]

Szybko się można przekonać, że znacznie większym mankamentem psującym zabawę jest... główna bohaterka. I nie, nie chodzi mi o jej wygląd zewnętrzny. Mamy do czynienia z postacią pochodzącą z galaktycznych slumsów, może sobie wyglądać jak chce. To jest swoją drogą jakiś absurd, że tyle czasu w dyskusjach trawi się na ten mało znaczący aspekt, podczas gdy na stole znajdziemy zatrzęsienie nieporównywalnie mocniejszych argumentów przeciw złodziejce. Otóż Kay Vess, co trudno przeoczyć, od początku jest silnie kreowana na młodą, kobiecą wersję Hana Solo. Tyle, że w przeciwieństwie do słynnego, odgrywanego przez Harrisona Forda antybohatera Vess nie jest konsekwentnie prowadzoną postacią. Jednego razu cechuje się pewnością siebie - a miejscami wręcz niemałą przenikliwością - by chwilę później np. bełkotać jakieś bzdety w trakcie konfrontacji, niczym przyłapana na nieprzygotowaniu do lekcji uczennica. Ale chyba najbardziej rozwaliła mnie sytuacja, gdy w trakcie pościgu za łupem Kay z pełnym przejęciem wykrzykuje przez komlink: "Hej, piraci! Zostawcie ładunek!". Do tego trudno poczuć do niej sympatię, gdy potrafi bezlitośnie wykołować naiwnych mieszkańców danej planety (i to już od startowej planety), a jakiś czas później wygłosić małą przemowę, jak to jest jej źle, bo wszyscy chcą ją wykorzystać. Wygląda to trochę tak, jakby nad różnymi fragmentami fabuły czuwali konkurujący ze sobą scenarzyści, usiłujący przeforsować własną wizję. I nawet co jakiś czas pojawiające się kontekstowe retrospekcje nie poprawiają ogólnego obrazu.

Recenzja Star Wars Outlaws - Prawdziwych przemytników poznaje się po tym, jak kończą... A tutaj byłoby sporo do poprawy [nc1]

Ponadto przez całą grę przewija się łańcuszek różnych mniej lub bardziej ważnych postaci, z których drobny procent w ogóle zapamiętałem. Nix jest w porządku i otwiera drogę do całkiem niezgorszych mechanik, ale w praktyce to dość leniwe skrzyżowanie uroczych gwiezdnowojennych maskotek spod znaku Baby Yody z Chewbaccą. Obok małego stworka, do załogi dołącza do nas jeszcze kilku innych bohaterów, by dokonać pewnego śmiałego skoku, ale naprawdę znaczenie ma tylko ND-5. Model droida mogą rozpoznać osoby znające historie z Wojen Klonów, jako że to ex-komandos z tamtego okresu. Tajemniczość i wygląd urozmaicają narrację, choć mam wrażenie, że dało się go wykorzystać efektywniej. Twórcy starają się zbudować jego więź z Kay trochę za późno, co psuje finalny efekt. O Sliro - wspominanym uprzednio liderze syndykatu Zerek Besh - nawet mi się specjalnie nie chce gęściej rozpisywać, bo to dosyć typowy złol mający wprowadzać chaos i oczywiście to on podtrzymuje główny motyw historii. Poza pewną całkiem intrygującą łowczynią nagród polującą na Kay, wspomnieć należy, że pojawiają się kanoniczne kultowe persony z sagi. Taki Lando Calrissian wskakuje w pewnym momencie, jeżeli go znajdziemy, serwując parę aktywności i nagród. Inna sprawa, że jego questline należy do najbardziej rozczarowujących w grze. Ale już questy Jabby na Tatooine naprawdę się wyróżniają, łącząc fanowską nostalgię z trafionymi ideami. I to prowadzi nieuchronnie do odniesienia się do Gambitu Jabby, zlecenia niedostępnego w standardowej edycji gry. Czysta zachłanność i bezczelność Ubisoftu, bo zadanie z jednej strony fajnie rozbudowuje relację Kay z ND-5, a z drugiej jest za krótkie, by warto było dla niego kupować Season Passa czy rozszerzoną edycję. To po prostu powinno należeć do podstawowego zestawu.

Recenzja Star Wars Outlaws - Prawdziwych przemytników poznaje się po tym, jak kończą... A tutaj byłoby sporo do poprawy [nc1]

Nim przeskoczę do dalszej sekcji, rzucę jeszcze parę słów na temat podstawowego motywu historii. Kluczem jest uwolnienie się od codziennych udręk poprzez osiągnięcie odpowiednio dużego sukcesu, a co za tym idzie - bogactwa. W przypadku Kay jest to zatem wpisane w cel głównego wątku, jaki klaruje się dość szybko. Jednak nie pobrzmiewa on tak, jak powinien. Ja wiem, że w takim Cyberpunku - fabularnie kilka klas lepszym od Star Wars Outlaws - V również może przez całe miesiące bujać się po Night City, choć jego głowa ma mu niebawem odmówić posłuszeństwa, a podobno ściga się z czasem. To jest niejako wpisane w gry, szczególnie te z otwartym światem. Ale tam przynajmniej dostajemy całkiem sugestywne "szturchnięcia", niepozwalające zapomnieć o problemie. Przecież sygnałem samym w sobie jest pobrzmiewający w jaźni bohatera/ki, grany przez Keanu Reevesa "duch" zbuntowanego rockandrollowca, czyli niekonwencjonalny towarzysz i zarazem nemezis gracza. Co się zaś tyczy Vess, przez lwią część czasu szaleje po kilku układach robiąc taki raban, że cały półświatek o niej mówi, choć Sliro rzekomo wystawił za jej głowę taką nagrodę, że dla niektórych powinna uzasadnić nawet atak w środku miasta. Deweloperzy mieli sposobność stworzenia ciekawej mechaniki wokół tego stanu (np. wzrost respektu/rozpoznawalności idzie ręka w rękę z losowymi atakami), ale to olali. Na marginesie, szkoda, że w ostatecznym rozrachunku i tak rebelianci są "tymi dobrymi", a Imperium zawsze dostaje się po łapach. Jakaś drobna rzecz, jak opcja zostania imperialnym agentem - lub po prostu zaufanym najemnikiem tychże - byłaby miłą odmianą. Wątek główny zwieńczony jest irytującym "plot twistem" i potwierdza pewne uwagi.

Recenzja Star Wars Outlaws - Prawdziwych przemytników poznaje się po tym, jak kończą... A tutaj byłoby sporo do poprawy [nc1]

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Liczba komentarzy: 109

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.