Recenzja Ryse: Son of Rome. Piękna grafika nie wystarczy do zwycięstwa
- SPIS TREŚCI -
Cesarstwo Rzymskie stanowiło dotychczas inspirację głównie dla twórców strategii, zdecydowanie rzadziej gier zręcznościowych, chociaż jego barwna historia wypełniłaby praktycznie każdą formułę. Chcielibyście osobiście skierować ostrze gladiusa przeciwko wrogom Imperium? Odwiedzić Koloseum albo podbijać nieznane lądy zamieszkałe przez dzikie plemiona? Ryse: Son of Rome serwuje graczom wszystkie specjalności tamtej epoki (może poza orgiami) w postaci trzecioosobowej rąbanki - prostolinijnej oraz efektownej. Przelejmy więc hektolitry rubinowej posoki broniąc Cesarza i ukochanej ojczyzny, ale spełniając patriotyczny obowiązek odkryjemy też perfidny spisek uknuty na najwyższym szczeblu władzy. Oczywiście rozwałkę ubrano w grafikę potrafiącą przyprawić o zadyszkę nawet bardzo wydajne komputery, wszak pochodzi od ojców sławnego Crysisa.
Autor: Sebastian Oktaba
Ryse: Son of Rome pierwotnie miało pozostać tytułem ekskluzywnym dla konsoli Xbox One, bowiem Microsoft potrzebował silnych argumentów przeciwko PlayStation 4, które zadebiutowało na światowych rynkach tydzień wcześniej. Towarzystwo Forza 5, Dead Rising 3 oraz Killer Instinct wyglądało obiecująco. Crytek chwycił przynętę niczym Reksio kawał dorodnej szynki, zapewne skuszony perspektywą łatwego zarobienia milionów zielonych banknotów. Ścisła współpraca z gigantem wydawała się znakomitą decyzją biznesową, jednak ostatecznie niemiecki developer przeżył gorzkie rozczarowanie. Wyniki sprzedaży były dalekie od prognozowanych, co spowodowało drastyczne pogorszenie finansowej kondycji firmy, zmuszonej do restrukturyzacji i szukania ratunku w kieszeniach... właścicieli blaszaków. Niespełna dwanaście miesięcy po faktycznej premierze Ryse: Son of Rome otrzymujemy produkt, jakiego początkowo bezczelnie nam odmówiono, pomimo iż technologia oraz producent były przecież typowo pecetowe. Teraz przyszła koza do woza...
Wersja na komputery osobiste otrzymała jeszcze bardziej efektowną oprawę graficzną, aczkolwiek zmiany nie dotyczą wyłącznie szczegółowości tekstur czy wsparcia wyższych rozdzielczości, obejmując znacznie szerszy wachlarz zaawansowanych funkcji silnika CryEngine 4. Wprowadzono między innymi: ulepszone algorytmy oświetlenia SSDO, dodatkowe tryby SSAA, miękkie cienie i poszerzono obszar rysowania obiektów (LOD). Bezsprzecznie gra wygląda znakomicie, niemniej bardziej interesującym faktem dla potencjalnych kupujących będzie informacja, że twórcy dorzucają w komplecie wszystkie bonusy zarezerwowane dla limitowanej edycji, jak również zestawów DLC. Znajdziemy tutaj dodatkową broń, modele postaci, nowe plansze i tryb rozgrywki Survival. Ryse: Son of Rome jest zatem wydawnictwem kompletnym, co poniekąd rekompensuje pececiarzom konieczność długiego czekania na konwersję... która zresztą powstała wyłącznie z desperacji i pobudek finansowych.
Fabuła jest nieskomplikowana, oklepana i pozbawiona głębszego przekazu, stanowiąc tylko pretekst do mordowania setek bezmyślnych przeciwników, jednak od trzecioosobowej rąbanki nie wymagajmy cudów. Naszym protegowanym zostaje rzymski Centurion Marius Titus, któremu barbarzyńskie plemiona wymordowały rodzinę. Krwawa zemsta na wrogach imperium otrzymuje wówczas najwyższy priorytet, ale wierzący w piękne ideały wojownik niebawem boleśnie się przekona, że najgorsze szumowiny będzie musiał wytępić we własnym gnieździe... Całości nadano odrobinę patetycznego wydźwięku, bowiem największą wartością dla podopiecznego jest ukochana ojczyzna, zatem zwolennicy retoryki Call of Duty powinni być zadowoleni. Jeśli poszukujecie w wyobraźni filmowego wzorca dla recenzowanego Ryse: Son of Rome, to najbliższym okazuje się Gladiator w reżyserii Ridleya Scotta, aczkolwiek nie liczcie na podobny ładunek emocjonalny. Tryskającej posoki natomiast nie zabraknie.
Ryse: Son of Rome. Test kart graficznych - Crytek znowu morduje?
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- następna ›
- ostatnia »