Dying Light. Survival horror o zombie z polskim rodowodem
- SPIS TREŚCI -
Survival horrory z nadgniłymi truposzami w rolach głównych, które zamiast grzecznie spoczywać w mogiłach pożerają niedobitki ocalałych, to najczęściej spotykana wizja apokalipsy w popkulturze. Widowiskowa, przerażająca i krwawa. Tematyka wydaje się jednak mocno wyeksploatowana. Powiedziałbym nawet, że serie Left 4 Dead, Dead Island, Dead Rising oraz Resident Evil pokazały absolutnie wszystko, czego koneser chodzącej śmierci mógłby oczekiwać. Chociaż zombiaki wielokrotnie gościły na telewizorach i monitorach, Techland postanowił jeszcze raz wykorzystać oklepany motyw próbując odświeżyć skostniały gatunek. Zapowiedzi przedstawiały Dying Light niczym skrzyżowanie Mirror's Edge i Dead Island, uzupełnione o nietuzinkowe rozwiązania oraz urzekającą oprawę graficzną, które zostawi konkurencję w opuszczonych gatkach. Teraz przyszedł czas rozliczenia...
Autor: Sebastian Oktaba
Gry komputerowe traktujące o zombiakach nie należą do szczególnie ambitnych, oryginalnych i wysublimowanych, oferując rozrywkę zbliżoną do produkcji filmowych reprezentujących ten specyficzny rodzaj rozrywki. O dziwo hektolitry posoki, fruwające wnętrzności i pożeranie ludzkiego mięsa sprzedaje się znakomicie. Widz zniesmaczony jest zarazem widzem usatysfakcjonowanym. Fenomen? Niekoniecznie - ludzi od zawsze interesowała tematyka śmierci, a dodatkowo jesteśmy wychowywani w silnym przekonaniu, że stanowi dopiero początek dalszej wędrówki... Chociaż nie dosłownie, jak zinterpretowali to autorzy horrorów klasy B/C/D. Nurt wykrystalizowany w latach 50-tych ubiegłego stulecia, którego podwaliny zbudowała kultowa Noc Żywych Trupów w reżyserii George'a Romero, pomimo upływającego czasu zachował swoją pierwotną formę. Przepis jest banalnie prosty - bierzemy kilku wystraszonych cywili, hordę umarlaków, doprawiamy całość nikłą nadzieją ocalenia i niskobudżetowe arcydzieło gotowe. Zmieniają się głównie okoliczności przyrody.
Techland może pochwalić się solidnym survival horrorowym doświadczeniem, wszak mówimy o twórcach Dead Island, będącego klasyczną pierwszoosobową sieczką ze zgnilcami. Produkcja zebrała przychylne recenzje, zyskała szeroką popularność i doczekała się licznych rozszerzeń, więc korzystając z przychylnej koniunktury Techland mógł spokojnie planować dalsze posunięcia. Dlaczego zamiast sequela zdecydowano się wylansować kolejną markę? Zaważyły czynniki natury formalnej, ponieważ prawa własnościowe do tytułu wykupiło Deep Silver, które postanowiło opracować drugą odsłonę Dead Island zlecając robotę Yager Development. Efekty starań niemieckiego zespołu poznamy najwcześniej w czerwcu bieżącego roku, natomiast Dying Light już zdołało zaatakować półki sklepowe, zyskując nad konkurentem kilkumiesięczną przewagę. Wszyscy wielbiciele Dead Island zapewne znają sytuację, traktując nowe przedsięwzięcie wrocławskiego studia w kategorii nieoficjalnej kontynuacji.
Fabularne Dying Light sztywno (heh) trzyma się wyświechtanej konwencji. Tajemniczy wirus zaatakował Haran, fikcyjne miasteczko położone gdzieś w Ameryce Południowej, którego epidemię siły rządowe próbują zahamować nakładając nań kwarantannę. Żeby zminimalizować ryzyko rozprzestrzenienia się choroby, aglomerację odseparowano od świata zewnętrznego wysokim murem. Wojsko chciałoby uzdrowić zarażonych nalotem dywanowym - niestety ku rozpaczy generałów w Haranie oprócz tysięcy zombiaków znajdują się również ocaleni, lekarze i szabrownicy. Globalny Resort Epidemiologiczny regularnie dokonuje więc zrzutów zaopatrzenia mających pomóc niedobitkom przetrwać, samemu ciągle pracując nad lekarstwem zdolnym zneutralizować wirusa. Miejsce jest ekstremalnie niebezpieczne, dlatego tylko nieliczni decydują się zapuścić do zdewastowanego miasta opanowanego przez sztywniaków, zawsze czekających na smaczny posiłek w temperaturze 36,6 stopni Celsjusza...
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- następna ›
- ostatnia »