Battlefield 3 - Gorąca recenzja przebojowej strzelaniny
- SPIS TREŚCI -
Shoot me later
Specyfika strzelania z broni palnej w trzecim Battlefield do złudzenia przypomina sequel Bad Company, który oferował zresztą naprawdę sugestywne doznania, więc taki stan rzeczy można zaliczyć wyłącznie na plus. Pacyfikowanie wrogów jedynego słusznego supermocarstwa, mających czelność podnieść rękę na wysłanników pokoju w osobie US Marines jest wystarczająco satysfakcjonujące, aby zmobilizować do skrupulatnego opróżniania zawartości magazynków. Jeśli poprzednia strzelanina EA DICE przypadła komuś do gustu, również teraz nie powinien narzekać na system kierowania ogniem. Jeszcze lepiej wygląda dostępny arsenał - chyba najbogatszy ze wszystkich shooterów jakie dotychczas zagościły na rynku. Ilość karabinów, pistoletów, strzelb i wyrzutni rakiet spokojnie przekracza magiczną granicę pięćdziesięciu sztuk! Najróżniejszych świetnie odwzorowanych giwer jest cholernie dużo począwszy od Glock 17, AK-74M, G36C, M1911, F2000, G3 przez M4A1, UMP-45, UZI, SPAS-12, a skończywszy na MG36, M249, PKM, MK11, SVD Dragunov i RPG-7.
Inteligencja komputerowych rywali tradycyjnie w wojennych strzelaninach nie zachwyca, niestety podobnie jest również w Battlefield, szczególnie iż większość sytuacji bojowych została częściowo oskryptowana. Skutkiem tego zamiast walczyć jak równy z równym strzelamy do baranów pozbawionych woli przetrwania, jakby jedynym celem ich egzystencji było przyjęcie na klatę ołowianych pestek. Dopóki pozostajemy w bezpiecznej odległości kulturalnie wymieniając serie, wrogie jednostki zachowują się stosunkowo racjonalnie, jednak wystarczy podejść bliżej i czar pryska. Żołnierze po prostu głupieją w bezpośrednim kontakcie, ospale reagują na zagrożenie oraz zatrważająco mało przejawiają inwencji, konsekwentnie okupując upatrzone pozycje. Recenzowany zupełnie niedawno RAGE pokazał dobitnie, że sztuczna inteligencja może bardzo uatrakcyjnić zwykłą sieczkę, ale Battlefield 3 do tego poziomu dużo brakuje.
Wstąp do Marines mówili... zwiedzisz kawałek świata, poznasz ciekawych ludzi.... postrzelasz do facetów w turbanach... Faktycznie jest coś kuszącego w propagandowych sloganach, zachęcających aby oddać życie ukochanej ojczyźnie - chociaż pewniej i bezpieczniej będzie usiąść przed monitorem, niż lekkomyślnie składać papiery do piechoty. Najnowszy Battlefield zabierze nas w wiele pięknych miejsc bez wychodzenia z domu, przyodziewania kamizelki kuloodpornej i golenia głowy na jeżyka. Odwiedzimy między innymi stolicę Francji, przedmieścia Iranu wraz z okoliczną pustynią, Al Sulaymaniyah w Iraku czy wreszcie Nowy Jork. Design plansz pomimo ich statutowej liniowości jest fantastyczny, co zawdzięczamy głównie niesamowitej oprawie wizualnej, aczkolwiek smaczku dodaje również fakt, że hasamy po istniejących w rzeczywistości obszarach. Brakuje tylko wyrazistych osobowości wśród NPC rodem z Bad Company 2 - przydaliby się Sweetwater i Haggard...
Sugestywny klimat wojennej zawieruchy to kolejny plus na konto nowej odsłony Battlefield, która zręcznie przenosi pole bitwy do wirtualnej rzeczywistości. Dzieje się naprawdę sporo i niejednokrotnie uczestniczymy w szeroko zakrojonych działaniach, gdzie oprócz zastępów piechoty przejawiają się transportery, czołgi oraz lotnictwo. Jednocześnie w naszą stronę lecą pociski, gdzieś na flance eksplodują moździerze, cekaem zamontowany na jeepie zajadle pruje ołowiem, zaś niebo wypełniają sylwetki spadochroniarzy. Bez względu czy działamy w dwuosobowej drużynie zabezpieczając centrum handlowe, szturmujemy pozycje wroga czy samotnie asekurujemy oddział uderzeniowy, poczucie działania jako trybik wielkiej machiny jest namacalne. Twórcy nie zapomnieli też o zaimplementowaniu odrobiny poczucia humoru okraszonego solidną porcją wulgaryzmów - dialogi bywają siarczyste, podobnie jak w Battlefield: Bad Company 2... Psia jucha!