Recenzja Gears of War - Grubasy Bez Klasy
Mega hit. Takim mianem ochrzczono Gears of War na platformie Xbox 360, najukochańszym dziecku Microsoftu i Billa G. Ileż to razy użytkownicy X pudła chlubili się posiadaniem, rzekomo najlepszej gry roku 2006 o genialnej grywalonści i fenomenalnej grafice, z którym żaden tytuł na Pc nie może się równać? Pewnie równie często jak twierdzili, że GoW nigdy nie zawita na blaszki. Nie wzięli chyba pod uwagę odwiecznych praw rynku, które kolejny raz pokazały, że tytuły ekskluzywne to tylko i wyłącznie kwestia wyłożonych nań pieniędzy, aby zablokować dalsze konwersje. Podobny los dotknął także Gears of War, który po ponad roku od debiutu na konsoli, zaatakował komputery osobiste. To, co kilkanaście miesięcy temu było czymś porywającym, dziś już niekoniecznie może sprostać wymogom rynku, szczególnie że konkurencja w sektorze fpp/tpp jest niezwykle silna. Crysis, Call of Duty 4, Bioshock, Timeshift, to tylko kilka z tytułów które będą bezpośrednio rywalizować z Gears of War być może o miano najlepszej gry tego gatunku. Czy trochę przeterminowane danie nadal może smakować wybornie? Szczególnie, gdy serwuje je legendarny Epic?
Autor: Sebastian "Caleb" Oktaba
Świat Gears of War do złudzenia przypomina naszą ojczystą matkę ziemię. Sądząc po architekturze i wyposażeniu komandosów, akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości. Jak wyglądało życie na planecie przed wielkim konfliktem, nie dane nam będzie zobaczyć, zresztą niczemu by to nie służyło. Ważne dlaczego świat ten pogrążył się w chaosie. Ludzie jak to ludzie, bez wojny żyć nie potrafią, więc i tutaj znalazł się doskonały powód by rozpętać małą awanturę ... Pokłady substancji zwanej Immulsion, bogactwo planety, okazały się niezwykle cennym surowcem. Liczne organizacje szybko zaczęły rościć sobie prawa do jej wydobycia. Nie powinno być zaskoczeniem, że żadna z istniejących frakcji nie miała przesadnej ochoty dzielić z konkurencją złóż cennego minerału.
Tak więc, na przemian mordując, paląc i niszcząc, odbierali sobie co jakiś czas monopol na jej przetwarzanie. Zabawa trwała w najlepsze, niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Względnie, gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. I stało się. W „Dniu Wyjścia” ludzkość stanęła w obliczu zupełnie nowego zagrożenia. Z głębi ziemi wyłoniła się obca, niezwykle agresywna (i małomówna) rasa Locust dokonując błyskawicznej inwazji na obiekty kolonistów plądrując większość osiedli. Ludzie szybko zareagowali przegrupowując siły i powołując do życia organizację Coalition Ordered Governmments, której statutowym, i może jedynym zadaniem było tępienie najeźdźców. Cel szczytny, z wykonaniem już gorzej - w momencie rozpoczęcia gry wojna trwa w najlepsze od przeszło 14 lat. Konflikt wydaje się być niekończącym pasmem destrukcji i agonii. Do czasu. Oddział Alpha Squad zdobywa urządzenie zawierające pełne dane o sieci tuneli którymi poruszają się najeźdźcy. Żeby było zabawniej kontakt z grupą specjalną zostaje wkrótce zerwany ... I teraz wszyscy razem chórem zawołajmy: „czas znaleźć kogoś odpowiedniego, by dokończył robotę”. Na casting zgłosił się tylko jeden ochotnik ...
Oto jego pięć minut. Marcus Fenix, to przykład typowego super herosa od którego zależeć będą losy świata. Ten napakowany sterydami gostek, przypominający nadmuchany balon, jest idealnym archetypem komputerowego bohatera. Nie zadaje zbędnych pytań, kocha swojego gnata, rzuca sarkastyczne komentarze, kpi ze śmierci, uwielbia świst ołowianych kul i krew wrogów na podłodze. Swoją monstrualną posturą wprawiłby w kompleksy nawet Pudziana, który z Dominatora musiałby się przechrzcić na Puszka Okruszka. Marcus ostanie kilka lat przesiedział w wilgotnej celi, z której wyrywa go dawny kumpel Dominic Santiago werbując do Delta Squad. Z racji że lepszej roboty ze swoją kartoteką by pewnie nie znalazł (może jako kasjer w Biedronce), ochoczo przyjmuje propozycję. Marcus i Dominic, Fenix i Santiago - od teraz ta dwójka przejmuje stery, a wraz z nimi kroczyć będzie piekło ...
- 1
- 2
- 3
- 4
- następna ›
- ostatnia »